Cały rok (z małymi przerwami), pięć dni w tygodniu, minimum 8 godzin w ciągu dnia spędzamy w pracy. Niektórym z nas poszczęściło się na tyle, by doświadczyć w życiu awansu- a co za tym idzie również podwyżki. Inni nie mają takiego szczęścia. Od czasu do czasu każdy z nas, niezależnie od statusu w firmie i ilości przepracowanych nadgodzin- zasługuje na uczestnictwo w porządnej, dobrze zorganizowanej imprezie firmowej.
Okazja do przełamania pierwszych lodów i podreperowania firmowej atmosfery
Nie oszukujmy się- nowo przyjęte do pracy osoby mają trudno. Po pierwsze- wdrożenie w struktury działania firmy nie zawsze przebiega gładko i pomyślnie, po drugie- zapoznanie się ze skomplikowanym oprogramowaniem wspierającym pracę wymaga czasu i cierpliwości, po trzecie- wkroczenie szturmem do zwartej i scementowanej od lat mikrospołeczności jest zawsze dużym przedsięwzięciem obarczonym nie lada ryzykiem. Wszak w innych okolicznościach, zaprosiłoby się osobników do domostwa, wyciągnęło szklanki do whisky, zorganizowałoby się solidny ruszt i rozpoczęło wielkie grillowanie- tym sposobem można byłoby zaskarbić sobie przychylność stada. Niestety- korporacyjne okoliczności nie sprzyjają tego typu praktykom. Mądry manager doskonale wie, że pracownicy potrzebują od czasu do czasu poluzować krawaty.
Biesiada trwa, nawet gdy potłuką się szklanki
Specyfiką imprez firmowych jest to, że sprzyjają godzeniu się i zacieraniu dawnych waśni. Nawet, jeśli w afekcie wrzuci się szminkę do whisky szklanki porozbijają się na kilku głowach, a najniżej postawiony w hierarchii pracownik nadepnie na odcisk szefowej- biesiada trwa dalej, dopóty, dopóki będą napełniane na bieżąco szklanki do whisky, a muzyka, jak na Titanicu grać będzie do samego końca.